Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci, czyli nie posłuchaliśmy psychologa

Wyszukiwarka. Hasło: rozmowa śmierć czterolatek. Enter. I już mam za darmochę 86 tys. dobrych rad (bez ironii). Z której skorzystałam? Z żadnej, bo autor żadnej z nich nie zna mojego dziecka.

Piszę ten post pełna szacunku dla psychologicznej wiedzy o człowieku: o tym jak się rozwija, przeżywa, zmienia. Piszę z szacunkiem dla fantastycznych psychologów, których znam i cenię, bo dla wielu ludzi stali się prawdziwymi „lekarzami dusz”. I piszę, choć nie zamierzam nikogo zachęcać do powielania mojego pomysłu. Bo to była rozmowa o umieraniu z moim dzieckiem. Twoje dziecko jest inne.

Śmierć Babci Sabinki przynajmniej w teorii była taką, na którą można się przygotować. Babcia chorowała od wielu lat. Najpierw potrzebowała nadzoru w wykonywaniu codziennych czynności. Potem już nic nie odbywało się bez pomocy rodziców: jedzenie, ubieranie, mycie, nawet przewracanie w łóżku z boku na bok. Gdzieś w tzw. międzyczasie tata odkurzył dawno nieużywany wózek inwalidzki… Odejście Babci pasowało do odwiecznego planu: jest czas rodzenia i umierania.

Czy wiedząc, że któregoś dnia odwiedzimy ją po raz ostatni, czytałam książki o wprowadzaniu dzieci w temat śmierci? Nie.

To był czwartek przed południem. Przyjechała rodzina. Modliliśmy się wspólnie przy łóżku Babci Sabinki, a ona leżała w piżamce i spokojnie oddychała. Dziewczynki były razem z nami, bo chciały. Trzymały ją za rękę, głaskały. Wieczorem spontanicznie modliły się o jej uzdrowienie. Powiedzieliśmy z Marcinem, że Babcia jest bardzo chora i nie wiadomo, czy wyzdrowieje. Nie ma nic gorszego niż zawiedziona nadzieja…

Babcia Sabinka zmarła kolejnego dnia. Gdy się o tym dowiedziałam, zagarnęłam dziewczyny na kolana i powiedziałam, że Babcia już nigdy nie będzie zdrowa.
– Bo umarła? – zapytała Karolcia.
– Tak – odpowiedziałam. Lolka się rozpłakała. Płakała raz po cichutku, raz na głos i wycierała smarki w mój sweter. O nic więcej nie pytała. Stwierdziła tylko:
– Widzę, mamusiu, że ty też jesteś smutna.
– Tak, mi też jest smutno, bo bardzo kochaliśmy Babcię Sabinkę.

Godzinę później, gdy weszłam do pokoju dziewczynek, zobaczyłam Karolę stojącą na łóżku. Zdjęła ze ściany obrazek Anioła Stróża, przyciskała go mocno do piersi i łkała. Popatrzyłam na nią.
– Ja proszę Pana Boga, żeby Babcia Sabinka dalej żyła – wytłumaczyła przez łzy.
– To niemożliwe – na tyle było mnie stać, bo miałam kluchę w gardle.
I wtedy stało się coś niezwykłego. Karola zaczęła zadawać pytania i na nie odpowiadać. A właściwie szukać u mnie potwierdzenia swoich przemyśleń.
– Czyli Babcia poszła do nieba.
– Tak.
– Do Pana Boga.
– Tak.
– I nas widzi.
– Tak.
– Ale jest jeszcze na dole, w domu.
– Tak.
– To jak to możliwe, że jest w niebie? – no tak, na logikę to coś tu się nie zgadzało.
– Każdy człowiek składa się z dwóch części. Mamy ciało, czyli nogi, ręce, brzuszek i tak dalej. I mamy też duszę. Ciało zostaje na ziemi, a dusza idzie do nieba.
– A co to jest ta dusza?
– Hm… Dusza jest niewidzialna.
– ???
– Myszko, muszę się chwilę zastanowić, jak ci to wytłumaczyć… – nie mogłam zebrać myśli.
– A ja chyba wiem, mamusiu, co to jest ta dusza! – wykrzyknęła z entuzjazmem. – Dusza to miłość!
Szczęka mi spadła. Nie wiem, czy równanie dusza=miłość ma teologiczne uzasadnienie, ale mnie przekonało. To ja miałam pomóc Karoli, a tymczasem ona pomogła mnie. W każdym razie zrobiło się… radośnie.

Z pomocą w oswojeniu sytuacji przyszły nam piosenki Arki Noego, które dziewczynki znają na pamięć, bo choć płyta już zdarta, nie wyciągamy jej z samochodowego radia. Lolka nuciła je w kółko, intuicyjnie wybierając fragmenty o umieraniu.

Ja nie umieram, ja tylko zasypiam
Gdy oczy otwieram, Jezusa spotykam

Albo:

A może tak musiało być? Rodzimy się by wiecznie żyć…

Czy wreszcie:

Kto jest w niebie, ten już wie
Że niedziela nie kończy się
Niedziela, niedziela, czas radości i wesela,
Niedziela, niedziela, niedzie-la-la-la

Kiedy się trochę wyciszyła, zapytałam, czy chciałaby się pożegnać z Babcią Sabinką. Chciała. Zeszłyśmy więc na dół. Karolka po raz pierwszy w życiu zobaczyła Babcię ubraną w elegancki kostium i buty. Znała ją przecież tylko w piżamie oraz w domowych sweterkach i spódnicach. Przez chwilę była zaszokowana, a potem wszystkie puzzle zaczęły do siebie pasować. No tak, Babcia idzie do nieba, więc musi mieć buty! Musi być ciepło ubrana, bo lato już dawno się skończyło. Poza tym spotka się ze swoim mężem, dziadkiem Marianem, więc powinna ładnie wyglądać. W tej chwili enigmatyczne „pójście do nieba” stało się dla niej bardzo dosłowne, bliskie. Od tej pory pytała, czy Babcia sama wstanie i pójdzie? A może anioły jej pomogą? Kiedy pójdzie? Czy do nieba jest daleko? Czy musi coś jeszcze zapakować? Ale by było fajnie, gdyby nie musiała iść na piechotę, ale poleciała do nieba odrzutowcem! Nazajutrz z tym większym entuzjazmem przyjęła informację, że Babci już nie ma w pokoju. W nocy gdy wszyscy spali, przyszły po nią piękne anioły. A może jednak ten odrzutowiec…?

Gdy Lolka snuła swoje wizje, postanowiliśmy, że nie weźmiemy jej na pogrzeb. Choć czasem sprawia wrażenie, że wszystko spływa po niej jak po kaczce, tak naprawdę jest ogromnym wrażliwcem. Chcieliśmy oszczędzić jej widoku trumny i odgłosu spadającej na nią bryły ziemi. Moja mama została z nią i Klarcią w domu. Przyjechały dopiero na stypę, o której mówiliśmy wcześniej, że to przyjęcie na cześć Babci Sabinki. Że najpierw pomodlimy się za nią w kościele i na cmentarzu, a potem spotkamy się z ludźmi, którzy kochali ją tak samo jak my. Na cmentarzu Lolka była wiele razy. Wie, że to dom ludzi, których dusze poszły już do nieba. Ale widzę, że na drążenie tematu i dociekliwe pytania ma jeszcze czas.

A Klarcia? Na razie żyje bardziej w świecie swoim niż naszym. Spadło jej kilka łez, ale prawdopodobnie płakała dlatego, że Karola płakała i ja byłam smutna. Udzieliło jej się. Widzi, że nie ma Babci Sabinki. Powtarza różne zdania za Karolą: że poszła do nieba, że jest z dziadkiem Marianem itd. A co z tego rozumie? Nie mam pojęcia.

*

Kilka dni po pogrzebie wpadł mi w ręce artykuł o tym, jak „profesjonalnie” zaopiekować temat pt. rozmowa z dzieckiem o śmierci bliskiej osoby. Znalazłam go w piśmie, które cenię; nie był to jakiś szajs napisany przez domorosłego psychologa. Przeczytałam i uświadomiłam sobie, że wszystko zrobiłam nie tak jak – teoretycznie – trzeba. Nie powinnam mówić, że Babcia odeszła, bo była chora, gdyż takie postawienie sprawy powoduje u dzieci lęki – mogą bać się kataru i kaszlu, bo to zapowiedź szybkiej śmierci. Nie powinnam używać przenośni, że Babcia zasnęła (znów: lęk przed zasypianiem), ale rzeczowo wyjaśnić, jakie procesy zachodzą w chwili śmierci (człowiek nie oddycha, jego serce już nie bije, w ogóle organizm przestaje działać). Powinnam zapytać Lolę, czy chce iść na pogrzeb i wyjaśnić jej wszelkie rytuały, a zostawić w domu tylko wtedy, gdy sama powie, że tak by wolała. No i to ja powinnam być jej przewodnikiem, nauczycielem. To ja powinnam odpowiadać na jej pytania a nie odwrotnie. I jeszcze parę innych…

Hm. Zgoda, te argumenty mnie przekonują. Ale czy w sytuacji, gdy Karola sama znalazła zrozumiałe i akceptowalne odpowiedzi na trudne dla niej pytania, powinnam ją uświadamiać, że jest inaczej? Czuję, że nie. Czuję, że ważniejsze od wszelkich teorii jest wsłuchiwanie się w to, co dziecko mówi, i jeśli mu to nie szkodzi i nie zagraża, podążanie za wizją, w której czuje się bezpiecznie.

Znam swoją córkę. W ostatnich miesiącach z roztrzepanej gaduły zamienia się w analityka, który potrzebuje czasu do namysłu. Jestem więc pewna, że jeszcze wiele razy wrócimy do tematu. W chwili, którą ona sama wybierze.

 

 

Zapisz

Zapisz

3 Comment

  1. Agata says: Odpowiedz

    Swietne! Chciałabym w chwili śmierci dla mnie bliskich osób tez tak na tonpatrzec jak Karolcia:) dziekuje Wam Dziewczyny!

  2. Leszek says: Odpowiedz

    Piękne! To trochę jak „miej serce i patrzaj w serce” – które wolę i uskuteczniam, niż „mędrca szkiełko i oko”. Czytając ten fragment „…No tak, Babcia idzie do nieba, więc musi mieć buty! Musi być ciepło ubrana, bo lato już dawno się skończyło. Poza tym spotka się ze swoim mężem, dziadkiem Marianem, więc powinna ładnie wyglądać. W tej chwili enigmatyczne „pójście do nieba” stało się dla niej bardzo dosłowne, bliskie. Od tej pory pytała, czy Babcia sama wstanie i pójdzie? A może anioły jej pomogą? Kiedy pójdzie? Czy do nieba jest daleko? Czy musi coś jeszcze zapakować? Ale by było fajnie, gdyby nie musiała iść na piechotę, ale poleciała do nieba odrzutowcem!” – od razu pojawiła się potrzeba napisania o tym piosenki! Tym bardziej, że temat śmierci bliskiej osoby… No, wiesz…
    To co? Piszemy?!

    1. cogitka says: Odpowiedz

      Piszemy!!! Ja czy Ty? 🙂

Dodaj komentarz