Karola ma już za sobą zaklejanie dziur w zębach, a Klara przegląd paszczy. Bez płaczu, nagabywania, krzyku i stresu. W NFZ-ecie! Da się? Da się.
Nie ma się czym chlubić, ale słabe zęby są u nas rodzinne. Właściwie to u mnie – w mojej bliskiej rodzinie wiele osób miało kłopoty z uzębieniem, które to kłopoty nie wynikały z niedbalstwa, ale z genów. Żeby nie było, że przesadzam – moja kuzynka i kuzyn jako kilkuletnie dzieci mieli dziury we wszystkich zębach, niektóre korzenie nadawały się do resekcji; mojej mamie w ciąży psuły się zęby; ja w wieku kilkunastu lat miałam za sobą już trzy kanałówki. Natomiast Marcin ma wielkie, równiutkie, zdrowe zęby i nie jest to tylko moja opinia – na własne uszy słyszałam zachwyty dwóch pań dentystek nad jego uzębieniem. Ale ponieważ gdy dziecku wyrżnie się pierwszy kieł, trudno ocenić, czy to ząbek po mamusi czy po tatusiu. Dlatego kły Karoli i Klary od początku były dla mnie stresujące.
Staraliśmy się przywiązywać należytą uwagę do regularnego szczotkowania. Mimo to pewnego pięknego dnia wypatrzyłam w Karolciowej paszczy malutką dziureczkę… Lolka miała 3 lata z kawałkiem. W każdym razie to ten etap rozwoju, kiedy argumenty racjonalne nie za bardzo mają rację bytu. Co więc zrobić, aby najpierw przekonać dziecko do wizyty u dentysty, a gdy już doprowadzimy je do gabinetu – by otworzyło dziób?
- Pierwsze i najważniejsze – przykład idzie z góry. Gdy byłam w ciąży z Klarą, chodziłam na regularne kontrole i zabierałam Karolę ze sobą, aby się „opatrzyła”. Widziała, jak pani sprawdza lusterkiem moje zęby, a ja zachowuję poker face. Była szansa, że zadziała efekt „dorosłości” – chcę być taka dorosła jak mama i chodzić do dentysty!
- Ponieważ zabierałam ją ze sobą, była zaznajomiona z miejscem. A więc gdy to ona miała wejść w rolę małego pacjenta, szok był mniejszy. Wyobrażam sobie, że gdybym zaprowadziła ją do dentysty i bez wcześniejszego oswojenia kazała jej pokazać zęby, nic by z tego nie wyszło. Zbyt duży szok: masa dziwnych sprzętów, które wydają dziwne odgłosy, jakiś fotel zamiast krzesła, grzebanie w buzi no i w dodatku ten charakterystyczny, szpitalny smrodek.
- Żadnych tekstów w stylu: „Nie martw się, to nie boli”. Dopóki nikt nie uświadomi dziecka, że „to nie boli”, to nawet mu nie przyjdzie do głowy, że coś mogłoby je w ogóle boleć!!! Tekt zakazany.
- Przed wizytą poczytałyśmy edukacyjną książeczkę o wizycie u dentysty:
Nagle Jasiu woła mamę
Spójrz, ja mam na zębie plamę!
Szorowanie nie pomaga
Znikaj, plamo! Mamo, błagam!
Mama ściera kurze w kątach
Ale w buzi nie posprząta
Wniosek z tego oczywisty:
Trzeba pędzić do dentysty! - Opowiedziałam, co ją czeka: że usiądzie mi na kolankach, że pan doktor poprosi o otwarcie buzi i obejrzy ząbki.
- W poczekalni czytałyśmy książeczkę i… umówiłyśmy się na małą niespodziankę po zakończonej wizycie.
- A w gabinecie trafiłyśmy na wspaniałego dentystę i przemiłą panią Marysię, asystentkę. Mówili do Lolki po imieniu, opowiadali to i owo. Pan doktor „przewiózł” nas na fotelu jak w windzie: góra – dół. Pokazał Karoli sprzęty, wymyślając dla nich zabawne i niestraszne nazwy. No sorry, ale „szczoteczka” brzmi lepiej niż „wiertło”, prawda? Pani Marysia nalała pełen kubek wody, a potem odbyła się prezentacja działania ssaka, który „wypił” do dna. Lolka mogła sama wszystko pomacać, a nawet włożyć lusterko do mojej paszczy. Ale już na grzebanie w swojej się nie zgodziła. Zamknęła dziób i pokręciła głową. Na co pan doktor pochwalił ją, że przyszła, podziękował i zaprosił na kolejną wizytę. Pani Marysia wyznaczyła nam kolejny termin. Więc niby nic nie załatwiliśmy, no bo dziura jak była, tak była, ale ta pierwsza wizyta – bez krzyku, przemocy, manipulowania, nagabywania – była kluczowego dla każdego następnego spotkania.
- Pojechałyśmy po niespodziankę. Obiecałam Karolci, że kupię jej soczek, który sama sobie wybierze. Szaleństwo! 🙂
- Kolejna wizyta była za trzy tygodnie. Znowu trochę poopowiadałyśmy i poczytałyśmy.
– A będzie niespodzianka? – wzięła mnie z zaskoczenia.
– Będzie – cóż było zrobić?
Tym razem Karola otworzyła buzię. Pan doktor powiedział, że w jednym ząbku ma robaka i że wygonimy go szczoteczką. Zgasił lampkę i kazał zapisać się na kolejny termin.
– A to nie robimy tego zęba? – zapytałam.
– No… moglibyśmy zrobić… Gdyby Karolcia się zgodziła – odpowiedział, chyba zaskoczony i niedowierzający, że osiągniemy pełnię sukcesu.
– Lolka, wyganiamy robala? Chcesz mieć czysty ząbek? – popatrzyłam na małą.
– No!
I kwadrans później dziura była zaklejona. Pani Marysia obdarowała gwiazdę naklejkami i puzzlami. Karola zdążyła się już na tyle rozkręcić, że wysępiła jeszcze naklejki dla Klary.
Od tego czasu byliśmy u dentysty już wiele razy. Był czas, kiedy nasza mała alergiczka brała sporo wziewów, a te osłabiają szkliwo. Regularne kontrole były więc konieczne. Kilka tygodni temu pierwszą wizytę zaliczyła Klara. Starsza siostra wtajemniczyła ją, oczywiście, w „system niespodziankowy”. Poszło gładko. 🙂
A Wy macie sprawdzone sposoby na oswajanie dentysty?
Dobre, dobre! U nas oswajanie u dwójki młodszych wciąż trwa, starszy pod kontrola, brak dziur. U nas Madziu raczej genetycznie po stronie Marcina stajemy wiec Chwała Panu bo jest łatwiej:) a dziewczynki Wasze dzielne ze hoho!!!
A możesz zareklamować co to za dentysta z takim podejściem do dzieci? 🙂
Pewnie! Pan doktor nazywa się Łukasz Butryn. Widzę w necie, że teraz przyjmuje na Nowosądeckiej w Krk. W naszej przychodni już go nie ma. W mojej okolicy mogę polecić panią doktor, też bardzo fajna. 🙂
Najważniejsze, by nie zniechęcić! I nie mów o strachu przed dentystą. Dopóki dziecko nie usłyszy „nie bój się”, to samonie wpadnie na to, że „powinno” się bać. 🙂
My na pierwszej wizycie również niewiele osiągnęliśmy. Mam nadzieję, że na drugiej będzie lepiej. Z chęcią przetestuję Twoje sposoby na okiełznanie strachu przed dentystą 🙂