Za co kocham bunt trzylatka?

W Nowy Rok wchodzimy hucznie. Najhuczniej Klarcia, która kończy dziś 3 lata. Tort gotowy, sałatki się robią, gołąbki pykają, galaretka nie chce stężeć. Buntuje się i w tym buncie solidaryzuje – z Acią.

Więc darujmy sobie, proszę państwa, nudne definicje. Zobaczmy w praktyce. Zbuntowana 3-letnia Klarcia:
– twardo negocjuje
DOWÓD:
– Mogę na zdjęcia….? – i robi te oczy kota ze Shreka. „Na zdjęcia” oznacza, że chce się gapić w smartfon i oglądać fotki.
– Nie.
– A filmik?
– Nie.
– A piosenki? – tu chodzi o filmiki z Youtube’a, które – pierdoła mała! – sama potrafi włączyć.
– Nie.
– A bajki w tejewiziorze?
– Nie.
– Chociaś jedną, pjosię…
– Nie, Aciu. Bajeczki oglądamy tylko wieczorem.
– To chociaś kawałek jednej bajećki…

– ma huśtawkę emocjonalną 
DOWÓD: Proszę dziewczyny, by oddały dziadkom ich talerzyk i szklankę. Karola bierze talerz i idzie na schody. Klarci przypada w udziale szklanka. No i zonk – bo ona chciała talerz!!! Matka, jak mogłaś tego nie wiedzieć??? No ale zanim dochodzimy do sedna – bo przecież jest ryk i darcie – talerzyk jest już na dole. Wściekła Acia idzie po talerz, zabiera babci i przynosi na górę. Zamyka za sobą drzwi i przychodzi do mnie do kuchni. Kładzie talerzyk dokładnie w tym miejscu, w którym leżał, gdy podawałam go Loli. Bierze w łapska, złazi na dół i SAMA daje babci. Po czym następuje spazmatyczny śmiech. Dosłownie – śmiech przez łzy.

– ma swoje widzimisię
DOWÓD: Babcia Honia jedzie do pracy. Płaszcz zapięty, buty na nogach, czapka, szal, pełna gotowość w mroźne popołudnie. No ale Klara chce societ (czyli soczek). Marcin idzie do kuchni. Nieeee! Wrzask, płacz, jęk, skowyt. Dobrze, że w bloku nie mieszkamy, bo już by opieka społeczna za drzwiami stała. Nie rozumiesz, ojciec, że to babcia miała zrobić societ? Co z tego, że zawsze ty masz ten przywilej? Dziś nie! Dziś babcia Honia!!!
Motocykl bez tłumika – 100 decybeli.
Piła łańcuchowa – 110 decybeli.
Wirnik helikoptera z odległości 5 metrów – 120 decybeli.
Acia, która chce societ od babci a nie od taty – zabrakło skali.
Rozumiesz???!!!

– jest obrażalska
DOWÓD: Karola puknęła Klarę. Chcący czy niechcący – po co mi to wiedzieć…? W każdym razie starsza chce przeprosić – sama z siebie, bez nagabywania, cud! „Pśiepjasiam, Aciula” – gada i wygląda na to, że szczerze. „Nie przyjmuję twojej przeprosiny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!” – odpowiada, a raczej odrykuje Klarcia (gramatyka oryginalna; dla Klarci „przeprosina” jest rodzaju żeńskiego :)).

– bywa płaczliwa (choć jeszcze miesiąc temu mało co ją ruszało)
DOWÓD: Właściwie cokolwiek wprawia ją w smutek. Melancholia w tych wielkich, niebieskich oczach… Pewnego dnia Marcin poszedł na spacer. Gdy tylko odkryła jego nieobecność, zaniosła się płaczem. Jak śmiał jej nie zabrać?! A to cham, cios w serce. Płakała jak bóbr. Wzięłam ją na kolana, przytuliłam i poczułam, jak na rękaw swetra spadły mi dwie łzy. Dwie wielkie krople. Tak ogromne, że poczułam ich fizyczny ciężar…

– robi, co chce 
DOWÓD: Wysmarowała kremem lustro w korytarzu.
– Klarcia, w naszym domu nie smarujemy luster kremem – mówię.
– Wiem!
– To dlaczego to zrobiłaś?
– Bo CHCIAŁAM!!!

Oprócz tego ma jeszcze inne mniejsze i większe foszki. A ja miliony okazji, by ćwiczyć cnotę cierpliwości. Bunt trzylatka wcale nie jest przereklamowany – dla wielu rodziców bywa doświadczeniem z gruntu ostatecznych, krańcowych, granicznych – aż mi epitetów brakuje. Ale mimo że bywa naprawdę trudno, mimo że mam za sobą wiele dni, gdy o godz. 8 rano dzienny zapas ciepliwości i łagodności był już na wyczerpaniu, kocham ten bunt. A dlaczego? Teraz już będzie króciutko:

  1. Kocham bunt trzylatka, bo kocham Klarcię! Jak wariatka. Więc jak mogłabym nie kochać jej foszków, które są przecież dowodem na to, że jest we właściwym miejscu i rozwija się tak, jak trzeba?
  2. Kocham bunt trzylatka za wyraziste „JA”, które wie, czego chce. Acia nie potrzebuje coacha, który pomoże jej odkryć pragnienia, bo swoje pragnienia i potrzeby ma na wierzchu. I nie zawaha się, aby o nich powiedzieć.
  3. Kocham bunt trzylatka za krystalicznie czyste emocje Klarci. Za to, że jest w 100 proc. radosna, na full wściekła lub bezbrzeżnie smutna. Patrzę wtedy na nią, przytulam i myślę sobie, że też bym tak chciała. Okrzesanie okrzesaniem, ogłada ogładą, ale tłumienie swoich emocji (którą to umiejętność nabywamy „w toku socjalizacji”) robi nam czasem wielką krzywdę. Produkuje ludzi, którzy śmieją się półgębkiem, płaczą na sucho i nawet kłócą się jakoś tak bez powera.

A więc… czy jeśli Klarcia wpadnie w furię i rozwali talerz o podłogę, wkurzę się i włączę jakąś smętno-moralizatorską gadkę? Nie. Ponegocjujemy od drugiego talerza. Jeden z radością spisuję na straty. 🙂

 

1 Comment

  1. Agata says: Odpowiedz

    Oj znam to Madziu, zwłaszcza to, ze Dziadek ma mi pomoc zdjąć kurtkę a nie ty mamo…. Hihi, fajne sa te nasze pociechy!!!

Dodaj komentarz