Prezent na Dzień Mamy

Z okazji Dnia Mamy dostałam od córek kilka nieoczywistych prezentów. Ale najlepszy podarowałam sobie sama.

To było kilka tygodni temu. Gdzieś pomiędzy ścieraniem blatów, gotowaniem zupy, ładowania trzeciego wsadu do pralki a piciem zimnej kawy, dosięgnęło mnie pytanie: „A jaka sofa by się się podobała?”.

Zatrzymałam się i chyba na chwilę przestałam oddychać.

Sofa. No tak, trzeba kupić sofę.

[piii! – w myślach]

„Halo, Madziaaaa… Jaka ta sofa?”

*

To, co poniżej, będzie zbiorem zupełnie nieodkrywczych myśli. Tak żenująco banalnych, że szkoda mi czasu, aby nadawać im piękną formę, ale muszę je napisać, bo się uduszę:

To, co było wczoraj, nie wróci.

Tego, co ma być jutro, nie da się przyspieszyć.

Mam tylko tę chwilę.

I wreszcie: ależ ten czas szybko leci.

*

Ze stanu, który z jednej strony można by nazwać mentalnym galopem, a z drugiej – odrętwieniem, wyrwała mnie sofa. Ta sofa, której jeszcze nie kupiliśmy, pokazała mi, że galopuję od rana do wieczora. W mojej głowie znajduje się kłębowisko dziesiątek, setek, tysięcy myśli. Generują je dzieci, mąż, praca, sprawy domowe i społeczne. Z drugiej strony – biegam, pół śpiąc – bo w tym kłębowisku brakuje myśli pochodzących ode mnie, z mojej głowy i mojego serca.

„A jaka sofa by się się podobała?”

Nie wiem. Nie mam pojęcia – ani zielonego, ani bladego, ani żadnego. Nie mam nawet cienia nie-wątpliwości. Po prostu nie wieeeeeeem!!!

Nie wiem, co mi się podoba, a co mi się nie podoba. Nie wiem, czego chcę, a czego nie chcę. Nie wiem, co lubię, a czego nie lubię. Bo nie mam czasu się nad tym zastanowić, pomyśleć. Nie mam kiedy usiąść na dupie i pooglądać te okropne sofy. Nie mam kiedy wypełnić puste miejsca w mojej głowie – a moja zdecydowana natura baaaardzo takich białych plam nie lubi.

Dlatego prezent na Dzień Mamy funduję sobie sama. Są to dwie godziny przy komputerze, które przeznaczam na wskrzeszenie mojego bloga. Mojej przestrzeni, która przez kilka lat była dla mnie źródłem tak wielu radości (przed Cogitką blogowałam na bloxie), a którą potem porzuciłam. Porzuciłam ją na rzecz pieluch (które i tak nie zawsze są od razu zmienione), obiadów (które i tak nie zawsze są smaczne), zabawy i nauki z dziećmi (których i tak ciągle jest im za mało). Skoro więc moje bycie mamą jest – mimo wielkiego zaangażowania – bardzo niedoskonałe, to czy dzieciom stanie się tragedia, jeśli dwa razy w tygodniu zabiorę im jeszcze po dwie godziny? Myślę, że jeżeli tego nie zrobię, największa tragedia stanie się mnie.

Kocham być mamą. Oprócz małżeństwa, to najpiękniejsze doświadczenie, jakie mnie w życiu spotkało. Kocham być mamą córek – i o tym będzie kolejny wpis. 🙂 I nie ma w tym żadnego „ale”; jest tylko jedno „i”. Kocham być mamą i kocham też siebie. Dlatego wielkodusznie chcę podarować sobie czas. Na swój rozwój.

Zastanawiałam się, dlaczego – mimo że naprawdę bardzo tego pragnęłam – nie potrafiłam wrócić do pisania. Przecież minęły trzy lata… Żal mi, że tyle pięknych chwil w pewnym sensie uciekło, nie opisałam ich, by je zatrzymać.Na szczęście już wiem. Nie potrafiłam wrócić, bo chciałam to zrobić „dla dzieci, dla rodziny”. Myślałam: powinnam pisać, żebyśmy mieli piękną kronikę, żebyśmy za 30 lat czytali i się wzruszali, żeby dzieci miały pamiątkę… Może to dziwnie zabrzmi, ale nie potrafiłam wrócić, bo nie umiałam zrobić kolejnej rzeczy dla nich. Bo nie chciałam, by był to kolejny obowiązek, których i tak mam więcej, niż włosów na głowie. Bo coś się we mnie buntowało, żeby nie nakładać na siebie następnego ciężaru, który poniosę dla innych.

Wracam, bo chcę to zrobić dla siebie. Chcę pisać dla siebie. Tylko dla siebie – bo to lubię, bo to dla mnie ważne, bo mnie to relaksuje i sprawia, że zaczynam ogarniać niezbadane dotąd ścieżki moich połączeń neuronalnych. Oczywiście, wracając dla siebie, robię to dla innych. Ale kolejność jest inna. Jest inna przyczyna i inny skutek.

I myślę, że każda mama musi mieć swój „blog”. „Blog” w znaczeniu szydełkowanie, spacery, sport, gotowanie, majsterkowanie – co lubi. Wiem, że „musi” brzmi kategorycznie, ale nie znam innego sposobu na utrzymywanie względnej równowagi. Czy Wy znacie?

Wracając do nieoczywistych prezentów na Dzień Mamy. Dostałam: kilka serwetek-wycinanek z papieru, oryginalną kulę do kąpieli (czyli balon napełniony mydłem w płynie), miseczkę niedojrzałych truskawek oraz dość osobliwą konstrukcję, składającą się ze zgniecionych kartek papieru, kilku moich wizytówek i balonów – całość obficie polana klejem. 🙂

A od samej siebie dostałam… siebie.

 

PS. Dziękuję Agacie i Oderwistce, które chyba jako jedyne wierzyły, że wrócę do pisania DLA SIEBIE. Dziękuję mężowi, że przez trzy lata, kiedy Cogitka leżała odłogiem, ani razu nie powiedział mi, że szkoda mu kasy na opłacanie domeny. 🙂

www.pixabay.com / hudsoncrafted

7 Comment

  1. Madzia bardzo się cieszę, że wróciłaś. To co piszesz jest żywe i inspirujące, uwielbiam Cię czytać. Bardzo czuję to robienie dla siebie vs dla innych. Będąc wciąż dla innych, można się wypalić. Wtedy trudno zrobić coś dla kogokolwiek. Takie dla siebie jest bardzo wzmacniające. A my, czytelnicy, też korzystamy ? win-win

    1. cogitka says: Odpowiedz

      „Będąc wciąż dla innych, można się wypalić. Wtedy trudno zrobić coś dla kogokolwiek” – w punkt!
      Madzia, to dzięki Tobie!

      1. 🙂

  2. Agata says: Odpowiedz

    Cieszę się, że otrzymałaś takie piękne prezenty na Dzień Mamy. Jeden wspanialszy od drugiego! Osobliwa konstrukcja brzmi intrygująco. Widać jedna z Waszych córeczek odziedziczyła talent do projektowania po tatusiu. : ) A wszystkie są kreatywne po Was obu. : )

    Zgadzam się z Tobą, że każdy człowiek potrzebuje odnaleźć siebie, żeby móc dobrze funkcjonować i wykonywać codzienne obowiązki. Gratuluję Ci odwagi postawienia siebie na pierwszym miejscu!

    Zawsze będę jedną z Twoich najwierniejszych fanek! Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy i… uaktualnienie Twojego biogramu, bo kogoś w nim brakuje. Mam ustawione od dawna powiadomienia o nowych wpisach, więc nic mi nie umknie.

    PS Wiesz, że do tej pory pamiętałam tytuł Twojego ostatniego wpisu i to, o czym on był? : )

    1. cogitka says: Odpowiedz

      Agatko, dzięki!
      Ostatnio czytałam dobry tekst o tym, że najbardziej toksycznym towarzystwem jest „ja”. Zgadzam się, jeśli wpadamy w narcyzm, samozachwyt, pychę… Ale dla mnie „ja” bywa najwspanialszym towarzystwem. Wtedy mogę pomyśleć i zastanowić się m.in. nad tym, jak być bardziej dla innych.
      Też pamiętam, że mój ostatni wpis był o bałaganie… O domu 220 m kw. I widzę, ile się od tego czasu zmieniło…

  3. Ania Stefaniak says: Odpowiedz

    A właśnie ostatnio się zastanawiałam, kiedy wrócisz do pisania i czy przypadkiem nie ominął mnie jakiś wpis 🙂 Jeszcze zauważyłam, że informacje „O mnie” wymagają ważnej aktualizacji 😉 Pozdrawiam Cię serdecznie Magdo! 🙂

    1. cogitka says: Odpowiedz

      Wpadłam we własną pułapkę. Najpierw straciłam regularność, potem myślałam, by nadrobić i napisać parę wpisów wstecz. Później nazbierało się tyle zaległości, że stwierdziłam, że nie dam rady i że głupio po takiej przerwie wskrzeszać trupa. No ale czemu głupio? Bo ja, głupia, sama sobie to włożyłam do głowy.
      Aniu, bardzo Ci dziękuję za komentarz! Jej, tak się cieszę, że aż trzem osobom chciało się napisać mi coś miłego!!! :):):)

Dodaj komentarz