Tato, obserwuję cię

Znacie ten filmik? Po raz pierwszy zobaczyłam go cztery lat temu, kiedy Karola była jeszcze małą, pełzającą wiercipiętą. Dziś mogłabym nakręcić podobny – niektóre sceny są jak wyjęte z naszego życia. Szczególnie te z lekcją uczciwości.

Cały czas jesteśmy w temacie nieszczęsnego smartfona, który Klarcia zaorała grzechotką Róży. Najprawdopodobniej poszła matryca, bo dziad nie reaguje na dotyk. Na krzyki i prośby zresztą też nie. W każdym razie gdy już ochłonęliśmy po tym incydencie, przypomniała mi się rozmowa z panią, z którą podpisywaliśmy umowy na telefony. Pamiętam ją bardzo dobrze – i panią, i rozmowę.

To było parę dni przed narodzinami Róży. Miałam już wielki brzuch i było mi strasznie niewygodnie na niebudzącym zaufania taborecie. Razem z nami była w salonie moja mama, bo podpisywaliśmy hurtowo trzy umowy. A skoro mama była z nami, to znaczy, że nie była z dziećmi w domu, więc mieliśmy też towarzystwo księżniczek, które szalały, bo cała procedura trwała i trwała. Kobieta zachęcała nas do wykupienia ubezpieczenia wyświetlacza. Jej argumenty były bardzo przekonujące:
– „Macie państwo małe dzieci”
– „Wystarczy jedna naprawa i koszt ubezpieczenia trzech telefonów się zwróci”
– „Pierwsza naprawa jest bezpłatna, za następną trzeba, niestety, zapłacić”
– „W każdej chwili można zrezygnować z ubezpieczenia”.

Kiedy przypomniałam sobie tę rozmowę, ucieszyłam się, bo byłam pewna, że zaoszczędzimy dwie stówy i skorzystamy z ubezpieczenia. Na co mama przypomniała sobie przeczytany niedawno artykuł o nieuczciwym wciskaniu ubezpieczeń na ekrany smartfonów. Że niby nic się na te ubezpieczenia nie łapie. Ani zniszczenia podczas imprez masowych, ani umyślne, a już na pewno nie szkody wyrządzone przez dzieci. Posłuchałam, ale puściłam to mimo uszu, no bo przecież pani mówiła, że to ubezpieczenie opłaca się najbardziej przy małych dzieciach.

A więc zgłosiliśmy szkodę przez internet i czekaliśmy na potwierdzenie, kiedy kurier odbierze od nas wadliwe ustrojstwo. Tymczasem zamiast kuriera, system uraczył nas wiadomością: „Niezbędna jest dodatkowa rozmowa telefoniczna celem weryfikacji przyczyn powstania szkody”.

A-ha. Może jednak mamusia miała rację.

Wczytaliśmy się więc w umowę – wnikliwie – i bez pomocy „telefonicznego weryfikatora” doszliśmy do wniosku, że darmowa naprawa jednak nam się nie należy. Obostrzeń było więcej niż włosów na głowie Róży.

Ale się wściekłam! Bo z tych wszystkich dyrdymałów, które nam kobieta nagadała, zgadzało się tylko jedno – że w każdej chwili można zrezygnować z tego dziadowskiego ubezpieczenia, czego nie omieszkamy zrobić. Pozostałe to pic na wodę:
– „Macie państwo małe dzieci” – i co z tego, skoro z ubezpieczenia są WYŁĄCZONE szkody poczynione przez dzieci?
– „Wystarczy jedna naprawa i koszt ubezpieczenia trzech telefonów się zwróci” – nie zwróci
– „Pierwsza naprawa jest bezpłatna, za następną trzeba, niestety, zapłacić” – bzdura; do każdej naprawy, atkże pierwszej, trzeba dołożyć 99 zł.

Oczywiście, to nasza wina, bo akurat tego aneksu nie przeczytaliśmy dokładnie. Może dlatego, że pani zdążyła się kilka razy pomylić, co chwilę drukowała nowe formularze, a my po dwóch godzinach i kwadransie latania po galerii za młodymi mieliśmy dość.

Proszę pani, oszczędzę podawania pani imienia i miejsca pracy. Ale w przyszłym tygodniu będę w pobliżu i zajrzę osobiście, aby zapytać, dlaczego mnie pani okłamała. Czy dla kilku złotych prowizji warto robić ludzi w bambuko?

Ale wróćmy do filmiku. Bo wbrew pozorom cała ta sytuacja pokazała nam coś wspaniałego – scenariusz na kolejną scenkę.

Kiedy analizowaliśmy umowę, Marcin teoretyzował:
– Żeby naprawili w ramach ubezpieczenia, musielibyśmy udwodnić, że nie mogliśmy przewidzieć wystąpienia szkody. Np. że szłaś ulicą, ktoś biegł i wytrącił ci telefon z ręki. Albo jeszcze lepiej – że miałaś go w torebce, ktoś cię walnął swoim plecakiem i się zepsuł…
– Tato – wtrąciła się Karola – ale to tak nie było. Powiedzieć ci, jak było? – zapytała poważnie i retorycznie, bo nawet nie dała dojść do słowa. – Klara rozwaliła ten telefon grzechotką Jóży. Ona to zrobiła specjalnie. Rozpędziła się od białej szafy, a telefon leżał na sofie. I waliła w niego tą grzechotką Jóży – skończyła i spoglądała raz na mnie, raz na Marcina. Bardzo uważnie, jak śledczy w areszcie.
– Wiem, Karolciu, co się stało – odpowiedział Marcin spokojnie. – Nie zamierzaliśmy z mamą mówić, że było inaczej. Zastanawiamy się tylko nad umową.
– Aha – podsumowała Karola i wróciła do swoich zabawek.

Cóż mi zostało? Odżałuję na naprawę. Podobno wskrzeszają telefon w pół godziny. Z jednej strony 220 zł za 30-minutową reanimację smartfona to sporo. Z drugiej – to śmiesznie mało, by się przekonać, że dziewczyny przyjmują nasze wartości za swoje.

2 Comment

  1. Leszek says: Odpowiedz

    Mówi się (niestety), że „uczciwość nie popłaca”. A może to właśnie odwrotnie? Może to taki „prepaid” – teraz płacimy za uczciwość przedpłatę, aby zagwarantować sobie „dobre warunki użytkowania” w Niebieskiej Przyszłości?

    1. cogitka says: Odpowiedz

      Prepaid – super!
      Uczciwość mi zawsze popłaca – bo przede wszystkim mam czyste sumienie. Poza tym… darowane dobro i darowana uczciwość wracają. 🙂

Dodaj komentarz